Patrzę na przesuwający się sekundnik zegara i mam za złe, że wymyślono to urządzenie. Odmierza nieubłaganie każdą chwilę, a życie byłoby przyjemniejsze, obowiązki mniej rygorystyczne, gdyby rytm dnia odmierzało przesuwające się słońce, blask księżyca i pierwszych gwiazd, rozkład cieni drzew, przyloty i odloty bocianów. Świadomość upływającego czasu byłaby mniej bolesna, a lęk przed nadchodzącym jutrem łagodniejszy.
Paulo Coehlo w „Zdradzie” napisał pięknie rzecz przecież tak oczywistą: „Czas zabiera nam wszystko co dobre, co chcielibyśmy zatrzymać...”
I nieprawdą jest to, co smutno i bardzo poruszająco wyśpiewał (do tekstu Bogdana Chorążuka) Tadeusz Woźniak:
„ A kiedy przyjdzie także po mnie zegarmistrz światła purpurowy,
by mi zabełtać błękit w głowie, to będę zwarty i gotowy”.
Nigdy nie jestem gotowa na nadchodzące jutro, bez względu na to czy niesie ze sobą radosne, czy też ponure chwile. Codziennie szukam czegoś, co ma być najlepsze dla mojego ciała, bo jednocześnie uzdrawiam ducha – to idzie w parze. Lepiej robić coś małymi krokami, niż nie robić nic i pozwalać bezkarnie tykać zegarowi.
Po kąpieli z dużą ilością soli (z trawą cytrynową i algami) BingoSpa , czuję wyraźną ulgę i spokój. Wcieram w ciało błotny peeling enzymatyczny z kompleksem kwasów z serii Artline BingoSpa. Na twarz nakładam liftingującą maskę kremową z kolagenem, elastyną i kwasem hialuronowym. Całe ciało pokrywam serum, do skóry suchej, wymagającej głębokiego nawilżenia (także z serii Artline BingoSpa ). Zmywam maskę i nakładam krem złuszczający na noc (kompleks kwasów).
Jestem muślinowa. Nabieram pewności życia i już spokojnie czekam na nadchodzące jutro.