Kiedyś mnie aresztowano w miejscu, w którym po wielu latach dostojnie się przechadzam, a więc na Krupówkach w Zakopanem. Zaraz po maturze wybrałam się z koleżanką na wakacje. Była to taka demonstracyjna ucieczka spod opieki rodziców w „dorosłość”. Miałyśmy jedynie stary namiot i parę groszy w kieszeni. W przeddzień dowiedziałyśmy się, że obie przyjęte jesteśmy na studia w Lublinie. Cały świat należał do nas. Pamiętam, jak idiotycznie zachowywałam się w trakcie egzaminów wstępnych. Ustne, ze wszystkich zdawanych przedmiotów, odbywały się przed komisjami urzędującymi w jednej, niewielkiej sali. Przyszły student zmieniał tylko zydel, przechodząc po kolei do poszczególnych egzaminatorów. Niczego nie bałam się tak bardzo jak historii. Siedziałam przed salą na podłodze i beczałam. W trakcie komisyjnej przerwy podszedł do mnie mężczyzna w słusznym (zapewne koło czterdziestki) wieku i zapytał dlaczego płaczę, wyłkałam, że nic z tej historii nie umiem. Musiałam wyglądać bardzo żałośnie, bo powiedział mi żebym przeczytała od strony 140 do 145 (dokładnie pamiętam). Chociaż myślałam, że sobie ze mnie zakpił czytałam, roniąc nadal ogromne łzy i mocząc nimi kartki książki. Wezwano mnie na egzamin, a przewodniczącym pierwszej, historycznej jak się okazało komisji był litościwy mężczyzna. Otrzymałam ten sam temat i zdałam śpiewająco.
Wakacje zatem zapowiadały się pięknie. Rozstawiłyśmy namiot w pobliżu skoczni i wybrałyśmy się do centrum Zakopanego uczcić nasze osiągnięcia. Wypiłam szklankę piwa, bo tak wtedy podawano ten napój i jako nienawykła zupełnie do alkoholu wpadłam w jeszcze lepszy humor. Zmęczone podróżą i wrażeniami postanowiłyśmy wrócić do naszego lokum, nie przewidując, że nie będzie dane nam w nim spać. Byłam bardzo radosna i zbyt głośno objawiałam swój doskonały humor – śpiewałam, a koleżanka mi wtórowała ile sił w płucach. Swoją drogą górale wykrzykują dzisiaj na Krupówkach od zmierzchu do samego rana i nikt ich nie wycisza. Dwóch mundurowych mężczyzn było nieczułych na naszą wokalizę, chciało nas wylegitymować, ale dokumenty zostawiłyśmy w namiocie, więc nas aresztowali. Nie były to bynajmniej czasy „godziny milicyjnej”, ale tuż po 22. Zawieźli nas na Komendę, nie bardzo wiem po co, bo tylko im bardzo przeszkadzałam. Kłóciłam się z nimi lub śpiewałam, kiedy zaczynali prawić nam morały. Koleżanka spanikowała i ucichła, a ja przeciwnie. Mieli mnie chyba serdecznie dosyć, bo chcieli koniecznie żebym sobie już poszła, ale sama, bo ona im nie przeszkadzała. Uparłam się oczywiście, że bez Uli nie wyruszę i na znak protestu okropnie fałszowałam, a więc obie nas pożegnali. Doczłapałyśmy do namiotu. Serdecznie dosyć miałyśmy niegościnnego Zakopanego i postanowiłyśmy wyjechać. Takie oto wspomnienia kołaczą mi po głowie, kiedy stoję przed lustrem i oklepuję swoją już dorosłą twarz delikatnym kremem BingoSpa.